Tak jak pokazywałam w poprzednim poście, przymierzałam się do własnoręcznego farbowania tkanin, jednak po namyśle postanowiłam zacząć od czegoś mniejszego i wzięłam dwa motki białej muliny: jeden to zwykła bawełniana dmc, druga to mulina satynowa.
Użyłam kolorów cytryna i pistacja. Ciekawe jest to, jak każda z nich w inny sposób przyjęła barwnik. Inaczej też sypnęło mi się proszkiem, więc moje trzęsące się ręce miały w tym swój udział ;)
Tak wyszła bawełna. Zielony z pewnością nie przypomina pistacji, a przez ten przebijający żółty wygląda trochę jak limonka.
Satynowa za to pięknie się błyszczy na żółto i tylko ciut widać w niej zielony. Przypomina mi jeden z pięknych obrazów HAED z wróżkami w lesie :)
Zabawa była przednia, chociaż troszkę uciążliwa w mojej małej kuchni. Ale z pewnością skorzystam z niej latem, kiedy jest gorąco i lód topi się w oczach ;)
Anek- na ślub nie jadę, innego prezentu w kopercie nie chcę przekazywać, więc chociaż tyle mogę zrobić ;)
Do usłyszenia niedługo!